Do części południowej Mozambiku z Beira, już o 4.00 pojechałem autobusem ekspresowym. Z hoteliku wyszedłem przed drugą w nocy. Dyskoteka obok i tłumek piwoszy. Szukając rikszy poszedłem sto metrów dalej na skrzyżowanie, okupowane przez naście ciemnoskórych przedstawicielek najstarszego zawodu. Natychmiast wzbudzam zainteresowanie, jedyny biały: mzungu, muzungu, jak się masz?… , całe szczęście, że riksza była po minucie. Te panie poza uciechami za pieniądze, na 99 % oferują bezpłatnie HIV/AIDS. Większość korpulentnych, ale było i kilka takich, które niektórzy nazwaliby pewnie „apetycznymi czekoladkami”. Do oddalonej o prawie 750 km Maxixe (czytaj Maszisze) w prowincji Inhambane (czytaj Injamban), jadę przez prawie 750 km, ale ku zaskoczeniu tylko przez 9,5 godziny. Mój expres jechał ze średnią prędkością ponad 80 km/godzinę. Droga niezła z wyjątkiem krótkiego odcinka na granicy prowincji. Za oknem szybko zmieniają się krajobrazy, raczej biednej krainy. Sporadyczne wioseczki, lub tylko pojedyncze chaty. Nie znajdziesz na tej drodze masowych pól uprawnych i scen wiejskich, tak powszechnych w poprzednim Malawi. Miasteczka znajdują się w dużej odległości od siebie, a patrząc na oferowane przy drodze towary do sprzedaży, widzę bardzo prymitywny sposób uprawy ziemi. Jeżeli w ogóle uprawiają ziemię, najczęściej oczyszczają swoje miejsca pod uprawę wypalając je ogniem. Później i tego nie ma, a są tylko towary, świadczące o życiu polegającym na zbieraniu potrzebnych materiałów w buszu: małe kupki drewna opalowego, oraz snopki wysokiej trawy/ odmiany trzciny używanej na dachy chat. Niżej dwa zdjęcia.
Więcej zdjęći informacji znajdziesz w relacji TUTAJ