Parująca, wilgotna dżungla jest wszędzie dookoła, również na setkach wysepek wokół Nowej Georgii… Pogoda zachęcała, więc ubrałem się jak na zimę- wszystko długie- z maksymalnie zakrytymi częściami ciała, i ruszyłem ścieżką pod górkę w Seghe. „Zakryte” z powodu tych „fruwających pań moskitów” przenoszących malarię i dengę. Po dziesięciu minutach już mogę wszystko wykręcać, a po kolejnych kilku jest mi to obojętne, gdyż całe ciuchy mam mokre i przyklejone do ciała. Początkowo tuptam w pobliżu szkoły, gdzie jestem powodem do przerwania na chwilę lekcji dla uczniów i nauczycieli. Po sympatycznych „kiwuskach” do wyglądających przez okna dzieciaków, ich „panie” nie pozastawiały dłużne na mój ukłon kapeluszem. Sympatyczne, „białas” jedyny w okolicy i na dodatek nie zadzierający nosa. Wizyta w jednej z klas z moim opowiadaniem, gdzie też znajduje się Polska, nie miała końca. Wyszło na to, że to pół świata stąd… Za chwilę jest już tylko ona, wilgotna, równikowa z ogromnymi drzewami obrośniętymi innymi mniejszymi roślinami, pachnąca, kwitnąca i … grająca. Początkowo nie zwracałem na ten busz koncert większej uwagi… Niżej dwa zdjęcia.
Znacznie więcej w pełnej relacji TUTAJ.