Ten niewielki kraj leży daleko od turystycznych szlaków, dosłownie, gdyż aby tu dolecieć trzeba prawie 20 godzin lotów. Znajduje się na połowie wyspy Timor, leżącej w Archipelagu Malajskim w pobliżu Indonezji i Australii, czyli… gdzieś tam na końcu świata. Klimat gorący i wilgotny, zwłaszcza, że zwiedzam ten kraj w połowie pory deszczowej. Moja czterodniowa Timorska przygoda rozpoczęła się przylotem do stolicy Dili. Niewielkie lotnisko zawiera motywy chaty wiejskiej ze stromym spadzistym dachem. Wizę otrzymałem bez problemu i po 20 minutach jechałem z moim plecakiem do centrum Dili, do zarezerwowanego hostelu East Timor Backpackers. Jest wczesne popołudnie, pogoda niezła, więc poszedłem zobaczyć jaka też ta stolica jest. Cztery godziny spaceru wystarczyło, aby zwiedzić centrum miasta. Prawdę mówiąc miasto jest niezbyt atrakcyjne turystycznie. Najciekawsza wydała mi się 27 metrowa rzeźba Chrystusa Króla, którą ustawiono na niewielkim wzgórzu na wschodnim krańcu miasta. Pozazdroszczono jak widać brazylijskiemu Rio de Janeiro. Na zdjęciach: lotnisko widziane ze schodków samolotu, oraz największa atrakcja turystyczna Dili.
Więcej zdjęć znajduje się w całej relacji TUTAJ.